czwartek, 26 lipca 2012

Wysokoprocentowa Matka na straży bezpieczeństwa dziecka?

      Coraz częściej w czytanych przeze mnie słowach, wiadomościach przesuwają się obrazy pijanych matek "opiekujących się" swoimi pociechami. Oficjalnie mówi się, że te kobiety nie widzą problemu, dopóki dziecko jest przy nich. Czują się bezpiecznie, tak jakby alkohol w nadużyciu nie był problemem. Oczywiście, dla nich to nie problem, ponieważ wydaje się, że nałóg dotyczy tylko nas, nikogo więcej, jakby otoczenie nie dostrzegało tego, co się dzieje. A jednak ludzie robią się podobno coraz bardziej wrażliwi, dlatego mówi się więcej o sytuacjach, które kiedyś chowaliśmy pod dywan, zamykaliśmy w czterech ścianach naszych domów.
    Moim skromnym zdaniem to czy alkohol nas wykończy to wyłącznie nasz problem w przypadku, gdy jesteśmy sami, bez rodziny i przyjaciół. Ale chyba każdy z nas oswaja ze sobą chociaż małą garstkę ludzi, którzy chcą być częścią naszego życia. Arystoteles twierdził, że "człowiek jest istotą społeczną", ponieważ społeczeństwo nauczyło go podstawowych umiejętności, wpoiło wartości czy przekazało skarby tradycji. Podchodzę jednak do słów mędrca z pewnym dystansem, ponieważ sądzę, że otoczenie nas kreuje, ale nie możemy poddać się jego presji, jeśli czujemy, że byłoby to działanie wbrew sobie. Wracając do meritum. Nie kwestionuję alkoholu, wręcz uważam, że jest on nam potrzebny, ponieważ jako hedonistka myślę, że potrzebujemy przyjemności. Z drugiej strony ognista woda i inne trunki rozluźniają relacje międzyludzkie, pomagają w próbie pokazania siebie drugiemu człowiekowi (oczywiście w odpowiednich ilościach). Ci, którzy lubią się zatracić w alkoholu wybrali swoją własną drogę. Sądzę jednak, że jeśli codziennie doprowadzamy się do stanu, w którym tracimy pamięć, równowagę i stajemy się osobnikami bez hamulców i krzty rozsądku możemy utracić ludzi nam bliskich (nie mówiąc o pracy, środkach materialnych i dachu nad głową). Z jednej strony wspomniałam, że wrażliwość ludzi wyostrzyła się, pogłębiła, jednak z drugiej strony ludzie widząc leżącą na ulicy, chodniku czy w innym miejscu osobę często uznając, iż jest pijana przechodzą obok... a nie zawsze taki obraz jest świadectwem upojenia alkoholowego. Ci ludzie mogą umierać na ulicy wśród naszej "pewności" i obojętności.
     W przypadku rodzin sytuacja jest poważniejsza, ponieważ posiadając dzieci musimy uważać na to czy nie krzywdzimy ich przez niszczenie siebie. Tutaj już nie jesteśmy osobnikami o wolnym duchu, ciele i braku odpowiedzialności. W tej sytuacji musimy być odpowiedzialni za część siebie, którą wydaliśmy na świat. Możemy stać się autorytetem dla dziecka lub antyautorytetem, bestią w oczach malucha, kimś kim nigdy nie zechce zostać. Nie muszę chyba wspominać, że matka, która ma w krwi dwa czy trzy promile alkoholu nie jest dobrą opiekunką, ponieważ nie zauważy nawet, że dziecko np. wypadło z okna. Przerażające dla mnie są wiadomości, gdzie rodzice zostawili dziecko w piekarniku czy pralce. To świadczy o utracie całkowitej kontroli nad sobą, o tym że w pewnym momencie nie wiemy, co robimy, nie dostrzegamy rzeczy, które są kluczowe.
Może zanim staniemy się rodzicami zastanówmy się czy nadajemy się do tego, by dać komuś życie? Czy dla małej części siebie potrafilibyśmy ograniczyć lub usunąć z naszego życia coś, co kiedyś było nawykiem? Czy "wysokoprocentowa" matka jest stuprocentowym wzorem człowieka?

piątek, 6 lipca 2012

W świecie oczekiwania na "później"

     Już dawno temu filozofowie wciskali ludziom motto, by żyć chwilą. Pewnie istniała grupa ludzi, którzy olewali sobie tę maksymę i uznawali za nudną gadaninę porąbanych pseudointeligentów. Ale chyba coś w tym musi być, że wciąż powtarza się motyw egzystencji tu i teraz. Może w gruncie rzeczy każdy z nas marzy o chwili, kiedy krzykniemy "trwaj chwilo, jesteś piękna!" ?
   
    Tak na serio, często chowamy te słowa na dno hierarchii naszych celów, ważniejsze są plany, praca, zabezpieczenie materialne na "czarną godzinę" i inne. Ten życiowy maraton nie ma sensu, jeśli polega tylko i wyłącznie na myślach o przyszłości. Wiem, to monotonne z mojej strony, powtarzam wciąż w swoich przeplatanych pseudo inteligentnych słowach, że mamy żyć chwilą. Kiedy pisałam o tym jak żyć po śmierci bliskiej osoby lub kiedy los zamienia nasze miejsca w wypadku, ktoś powiedział, że łatwo powiedzieć "żyj". Wiem, to trudne zadanie, ale kto powiedział, że życie jest łatwe? Gdyby od czasu urodzenia do śmierci wszyscy żyli szczęśliwi i dostawali to, czego pragną od razu (np. na złotej tacy z pozdrowieniami od monotonnego Szczęścia) nikt by nie odczuwał satysfakcji z życia, nie mielibyśmy w sobie pasji, wręcz stalibyśmy się (nie)szczęśliwymi nudziarzami, którzy marzą o nieszczęściu.

    Znam ludzi, którzy odkładają wszystko na później, mają pochowane nowe rzeczy na wielkie wyjście (które podobno nastąpi w przyszłości), kupują sobie zaopatrzenie na wyjazd do szpitala za jakiś czas i gromadzą wszystko, co się przyda kiedyś. Ok, w pewnym sensie ich rozumiem, chcą być przygotowani. Ale właściwie czy na wszystko można się przygotować? Co dzieje się z tym cudownym "kiedyś" w obliczu diagnozy lekarza, który mówi, że pozostało nam kilka miesięcy życia? Gdzie uciekł czas, który mieliśmy? Właśnie, pozostawiliśmy go już za sobą, a spędziliśmy te wszystkie chwile na gromadzeniu, przygotowywaniu się na "później".
Wiem, ludzie wierni gromadzeniu bibelotów śmierci krytykują tych, którzy starają się żyć chwilą. Kiedy jedni wyjeżdżają na wakacje, drudzy ciułają pieniądze na przyszłość i krytykują tych pierwszych. Rozumiem, jeśli zaciągamy kredyt na spełnienie swoich marzeń, a nie zastanawiamy się czy uda nam się go spłacić, robimy błąd, to proste. Ale próbujmy żyć, biec za marzeniem i uznawać każdy dzień za dar. Bo co jeśli nie będzie już innego?

   Gdyby Wielcy tego świata wierzyli, że wciąż trzeba odkładać wszystko na później nie dokonaliby wszystkich cudownych rzeczy. Co jeśli Beatlesi po nieudanym przesłuchaniu u Decca Records zrezygnowaliby ze swoich marzeń? Co jeśli Kopernik zrezygnowałby z opublikowania swojej tezy obawiając się represji? Co jeśli Iker Casillas urodziłby się w innej rodzinie i nie trenował piłki nożnej? Co jeśli nikt nie zdecydowałby się na przeszczepienie narządów u pacjentów? Gdyby nikt nie potrafił dążyć w swojej pasji do celu, gdyby ludzie obawiali się opinii innych i grzecznie stawali w rzędzie nikt by do niczego nie doszedł. Gdybyśmy wszyscy zrezygnowali z marzeń i życia nawet najdurniejszą, lecz najpiękniejszą chwilą stalibyśmy się robotami albo nędznymi lalkami, które czekają na magiczne ożywienie w przyszłości, która nie istnieje.

Jesteśmy beznadziejni, jeśli odkładamy wszystko na później. A co jeśli "później" nie istnieje?