sobota, 11 października 2014

Czarownice mają swoje powody do złości!

Z wirtualnych historii dziś przejście do świata ... baśni. Mimo moich 22 lat myślę, że do końca życia będę wielbić Hansa Christiana Andersena. Jako dziecko to właśnie on mnie ukształtował, bo świat przedstawiony w jego utworach nigdy nie był przesłodzony. Irytowały mnie te bajeczki o happy endzie, bo coś mi się nie zgadzało, gdy porównywałam to wszystko z rzeczywistością. (może należę do grona tych smutnych ludzi?) Ta charakterystyczna gorycz i pokazanie ciemniejszych stron życia przekonały tę małą dziewczynkę, którą kiedyś byłam, że Andersen prowadzi mnie rozsądnie do świata dorosłych. Bez ściemy i cukierkowego przekonania o księciu z bajki, pewnym bogactwie i szczęściu.

Może właśnie dlatego w pewien sposób zauroczyła mnie "Czarownica" Roberta Stromberga z Angeliną Jolie w roli głównej. W dzieciństwie zawsze wmawia się dzieciakom, że czarownica, która rzuciła klątwę na królewską córeczkę, była stuprocentowo zła. W końcu jednak ktoś usprawiedliwił obwinianą za wszelkie baśniowe zło kobietę. Muszę przyznać, iż nigdy nie czytałam o dobrej, ale także lekko realistycznej wiedźmie. Żałuję!

Może i film z Angeliną Jolie nie należy do produkcji wysokich lotów, ale na pewno syci moje chore poczucie, że wszystko ma swoją przyczynę. Główna bohaterka, Diabolina, nie jest wiedźmą z piekła rodem, mimo iż niektóre sceny ukazują jej mroczną stronę oraz powiązanie z siłami zła. Okazuje się, że wszystkiemu winna ... nieodwzajemniona miłość, a właściwie uczucie, które wypaliło się po jednej ze stron. Wiem, zapewne banalny koncept, liczy się jednak fakt, iż zaistniał punkt zapalny. Nie jestem feministką, ale Stefan (przyczyna poczucia ciepła w sercu czarownicy) nie należał do najuczciwszych. Trochę jak w rzeczywistości, chociaż historia pokazuje, że pieniądze i władza przesłaniają ludziom uczucia i poczucie moralności. A potem ucina się skrzydła innym (dosłownie też!). Zresztą chciwość mocno zarysowano w tej baśni, ponieważ magiczna kraina, w której początkowo cudownie żyło się Diabolinie stała się pokusą dla królestwa ludzi. Wszystko, co niedostępne wydaje się być atrakcyjne i kuszące.

Co ciekawe, baśń pokazuje, że świat dorosłych to bagno. Dobra, może niekoniecznie tak mocno. Po prostu dzieci są bardziej naiwne i czyste, a my, dorośli lubimy komplikować życie oraz dążyć do niekoniecznie moralnych celów. Może po prostu podnosi nam się level pokus. Przyjaźń Diaboliny ze Stefanem jest czysta w młodości, ale z wiekiem Stefek zaczyna używać podstępu i wykorzystuje słabość innych. Cierpienie, jakie wyrządzi głównej bohaterce prowadzi do rzucenia klątwy, bo jak wiadomo najbardziej zaboli, gdy uderzysz w kogoś, kogo kocha twój wróg. Wszystko kończy się prawie szczęśliwie. Niestety ofiary również się pojawiają.

Muszę jednak uchylić rąbka tajemnicy: nie liczcie na cudowny i magiczny pocałunek księcia z bajki. Fascynacja między młodą Aurorą a Filipem istnieje, ale to prawdziwa miłość ma ją ocalić przed snem wiecznym (dodajmy tak poważny zwrot). Zresztą to strasznie naiwne wierzyć, że nowo poznany facet pokocha od pierwszego wejrzenia. Przecież taki sobie ktoś z ulicy nie zna tej drugiej osoby i nic o niej nie wie. Czyj pocałunek odmieni los Aurory? Tego przekonacie się, jeśli należycie do grona dorosłych z bagażem doświadczeń, ale też istniejącą pogonią za dzieciństwem. Wszystko zależy od tego, czy wyrośliście już ze świata uczuć i żyjecie w krainie przypadkowego seksu, wyścigu szczurów i słabej wyobraźni.


Wniosek: nie ma czarno-białych postaci, a ludzkie charaktery wykuwa się przez całe życie. To skomplikowana plątanina doświadczeń, przeżyć oraz często bólu. Nie oceniaj po okładce. Może i banał, ale czasem warto przystanąć i o tym pomyśleć. A na koniec zwiastun. (może Angelina Jolie was przekona?)


piątek, 22 sierpnia 2014

N@pisz do mnie (Nie)znajomy!

Po długim okresie milczenia uznałam, iż pora wrócić do swojego ciepłego wirtualnego kąta, by pisać o swoich emocjonalnych rozmyślaniach na temat otaczającej rzeczywistości. Najprawdopodobniej nastawionej na kulturę wszelaką. Póki co rozgrzewka stwardniałych opuszków palców.

Wielokrotnie wspominałam o świecie wirtualnym - Internet często zastępuje ludziom elementy rzeczywistości (a może po prostu przysłania je neonem podkoloryzowanych osbowości i migających możliwości tworzących drogę do mitycznego idealnego świata). W tej krainie nie istnieje problem nieśmiałości połączonej z trudnością nawiązania kontaktu. Piszemy kiedy chcemy i co tylko nam ślina na język przyniesie. Możemy się czerwienić, mieć ataki padaczki przy wciśnięciu klawisza ENTER przy wiadomości do obiektu westchnień lub pocić się przy intelektualnej rozmowie szukając wiadomości w przeglądarce. Spokojnie, Internet przykryje swoim magicznym pudrem wszelkie niedoskonałości i dopóki nie włączysz kamerki, to nikt nie zobaczy Twojej epilepsji.  

Ten wirtualny świat stał się wręcz jednym z bohaterów książki Daniela Glattauera "N@pisz do mnie". Nawiązując do samego tytułu - myślę, że mimo całej odwagi w Internecie, wiele osób wisi przy zielonych kropkach znajomych na portalach społecznościowych czekając na znak [nawet interpunkcyjny, ale również slowo, zdanie, emotikonę czy naklejkę]. "N@pisz do mnie" to wirtualna historia miłosna - napisana w formie e-maili współczesna epistolograficzna opowieść o rodzącym się uczuciu. Okazuje się, iż dwójka nieznajomych poznaje się, dzięki temu, że w adres mailowy wkradł się błąd. Ta pomyłka zaważy jednak na ich przyszłości. Emmi, właśnie w tym momencie, gdy pomyliła adresy, zapoczątkowała przygodę swojego życia i w ten oto sposób pojawiła się na ekranie monitora Leo wiadomość od niej.


On - pracownik uniwersytetu zwracający uwagę na słowa przekazywane w trakcie procesu komunikowania, uczy się od nowa funkcjonować po kolejnym rozstaniu. Ona projektuje strony graficzne i wydaje się być szczęśliwą mężatką. Początkowo ich znajomość opiera się na ironicznych, błyskotliwych wiadomościach. Z czasem korespondencja zmienia otaczającą bohaterów rzeczywistość.

Książka wprowadza w świat, gdzie słowo pieści bardziej niż sam pocałunek. Jak zostało napisane w tej publikacji "Pisanie jest jak całowanie, tyle że bez ust. Pisanie jest całowaniem głową." Być może brzmi absurdalnie, lecz należy pamiętać, iż kobiety zakochują się na początku w słowach, natomiast korespondencja wirtualna opiera się właśnie na nich, więc osobniki obojga płci zachwycają się płynącymi zdaniami. Tylko później trudniej otworzyć drzwi, a nie odpalić windowsa i po prostu wyjść na spotkanie z człowiekiem, z którym właściwie nastąpiła już wymiana duszami. Czy spotkanie jest potrzebne, gdy można żyć iluzją?

"N@pisz do mnie" to historia, która na nowo otwiera zmysły. Pokazuje, iż alkohol najlepiej spija się z wirtualnym (nie)znajomym [pamiętajcie, po kilku(nastu) toastach to przeciek informacji!], a wszystkie sny prowadzą do wizji spotkania z kimś, kto zna nas lepiej niż własny mąż/żona/dziewczyna/partner/kot (?!).