Już dawno temu filozofowie wciskali ludziom motto, by żyć chwilą. Pewnie istniała grupa ludzi, którzy olewali sobie tę maksymę i uznawali za nudną gadaninę porąbanych pseudointeligentów. Ale chyba coś w tym musi być, że wciąż powtarza się motyw egzystencji tu i teraz. Może w gruncie rzeczy każdy z nas marzy o chwili, kiedy krzykniemy "trwaj chwilo, jesteś piękna!" ?
Tak na serio, często chowamy te słowa na dno hierarchii naszych celów, ważniejsze są plany, praca, zabezpieczenie materialne na "czarną godzinę" i inne. Ten życiowy maraton nie ma sensu, jeśli polega tylko i wyłącznie na myślach o przyszłości. Wiem, to monotonne z mojej strony, powtarzam wciąż w swoich przeplatanych pseudo inteligentnych słowach, że mamy żyć chwilą. Kiedy pisałam o tym jak żyć po śmierci bliskiej osoby lub kiedy los zamienia nasze miejsca w wypadku, ktoś powiedział, że łatwo powiedzieć "żyj". Wiem, to trudne zadanie, ale kto powiedział, że życie jest łatwe? Gdyby od czasu urodzenia do śmierci wszyscy żyli szczęśliwi i dostawali to, czego pragną od razu (np. na złotej tacy z pozdrowieniami od monotonnego Szczęścia) nikt by nie odczuwał satysfakcji z życia, nie mielibyśmy w sobie pasji, wręcz stalibyśmy się (nie)szczęśliwymi nudziarzami, którzy marzą o nieszczęściu.
Znam ludzi, którzy odkładają wszystko na później, mają pochowane nowe rzeczy na wielkie wyjście (które podobno nastąpi w przyszłości), kupują sobie zaopatrzenie na wyjazd do szpitala za jakiś czas i gromadzą wszystko, co się przyda kiedyś. Ok, w pewnym sensie ich rozumiem, chcą być przygotowani. Ale właściwie czy na wszystko można się przygotować? Co dzieje się z tym cudownym "kiedyś" w obliczu diagnozy lekarza, który mówi, że pozostało nam kilka miesięcy życia? Gdzie uciekł czas, który mieliśmy? Właśnie, pozostawiliśmy go już za sobą, a spędziliśmy te wszystkie chwile na gromadzeniu, przygotowywaniu się na "później".
Wiem, ludzie wierni gromadzeniu bibelotów śmierci krytykują tych, którzy starają się żyć chwilą. Kiedy jedni wyjeżdżają na wakacje, drudzy ciułają pieniądze na przyszłość i krytykują tych pierwszych. Rozumiem, jeśli zaciągamy kredyt na spełnienie swoich marzeń, a nie zastanawiamy się czy uda nam się go spłacić, robimy błąd, to proste. Ale próbujmy żyć, biec za marzeniem i uznawać każdy dzień za dar. Bo co jeśli nie będzie już innego?
Gdyby Wielcy tego świata wierzyli, że wciąż trzeba odkładać wszystko na później nie dokonaliby wszystkich cudownych rzeczy. Co jeśli Beatlesi po nieudanym przesłuchaniu u Decca Records zrezygnowaliby ze swoich marzeń? Co jeśli Kopernik zrezygnowałby z opublikowania swojej tezy obawiając się represji? Co jeśli Iker Casillas urodziłby się w innej rodzinie i nie trenował piłki nożnej? Co jeśli nikt nie zdecydowałby się na przeszczepienie narządów u pacjentów? Gdyby nikt nie potrafił dążyć w swojej pasji do celu, gdyby ludzie obawiali się opinii innych i grzecznie stawali w rzędzie nikt by do niczego nie doszedł. Gdybyśmy wszyscy zrezygnowali z marzeń i życia nawet najdurniejszą, lecz najpiękniejszą chwilą stalibyśmy się robotami albo nędznymi lalkami, które czekają na magiczne ożywienie w przyszłości, która nie istnieje.
Jesteśmy beznadziejni, jeśli odkładamy wszystko na później. A co jeśli "później" nie istnieje?
Na początku krytykujesz osoby które robią wszystko, żeby być "kimś" w przyszłości, odbierając tym samym radość chwili, a na końcu chwalisz je za to, co jednak udało im się osiągnąć... Chyba nie ogarniam :)
OdpowiedzUsuńKrytykuję tych, którzy odkładają wszystko na później. A przykłady ludzi, którzy coś osiągnęli oznaczają, że oni żyli tym "tu i teraz", nie zastanawiali się czy ktoś ich zabije za dokonania. Poza tym mówiąc o życiu chwilą mówię o spełnianiu naszych marzeń, np. Beatlesi, którzy nie zrezygnowali. W tym poście mówię o życiu chwilą, ponieważ np. Kopernik gdyby obawiał się represji nigdy by nie ogłosił swojej tezy, zostawiłby to komuś innemu a sam by martwił się o przyszłość. Poza tym chodzi o to, że musi być równowaga, musimy żyć chwilą, a niektórych spraw nie da się teraz zrobić, ponieważ potrzebują czasu. Ale nie możemy odkładać wszystkiego, bo może okazać się, że nie zdążymy...
OdpowiedzUsuńNie chodziło mi nawet o sens całości, ale o plany, które rozumiałam jako coś już rozpoczętego. A tak z ciekawości, ile zajmuje ci napisanie takiego tekstu?
OdpowiedzUsuńSam post to kwestia kilku minut, jeśli temat mi się pali (a zazwyczaj tak jest). Najpierw pojawia się pomysł, czasem szukam dodatkowo informacji, jeśli czuję, że jeszcze mało wiem. A potem słowa same się sypią ;)
OdpowiedzUsuń