"Gdyby Boga nie było, należałoby go wymyślić" - powiedział Voltaire. Kim właściwie jest dla nas Bóg? Co nam daje religia?
Dla zagorzałych zwolenników religii, Bóg staje się często obsesją. Chyba każdy z nas widzi tę dewocję wokół, gdzie najwięksi wierzący rzucają słowem jak kamieniem w homoseksualistów, próbują wyrzucić z życia publicznego ateistów, próbują podporządkować wszystko wokół swojej religii (zapominając, że niektóre dziedziny powinny być wolne, przeznaczone dla wszystkich) czy oburzają się na wszelkie "zło" tego świata. Czy to przypadkiem nie jest tak, że zmierzają do nienawiści? To chyba błędne koło, bo np. w religii katolickiej, która jest głównym (lecz niejedynym!) w Polsce wyznaniem, liczy się miłość do bliźnich (w tym także wrogów). Chyba, że uznają to za "nawracanie" (nieważne, że językiem nienawiści lub nazwijmy to odwróconej miłości).
Bawi mnie to. Szczerze mnie bawi, chociaż dochodzi do tego także poczucie rozżalenia, ponieważ sama należę do wyznawców tej religii. Może jestem zagubiona?
Ale chyba nie chodzi w tym naszym doczesnym życiu (jeśli już operujemy religią) o to, by przeżyć je pod maską. Bo czy "zagorzały katolik", który na mszy świętej najniżej kłania się Bogu a sam np. bije żonę i swoje dzieci jest superkatolikiem? Czy nasi "święci", którzy nie akceptują innych, świecą przykładem dobrego Chrześcijanina?
Jean-Paul Sartre twierdził, że tak naprawdę Boga wymyśliliśmy po to, by zrzucić na niego całą odpowiedzialność za nasze czyny. Wiem, egzystencjalizm może jest na drugim końcu tej drabiny, daleko od Boga jako Stwórcy, ale jednak Sartre miał trochę racji. On uderzył też troszkę we mnie. Uznaję, że każdy z nas ma swoją datę śmierci, której nie przeskoczymy. Ona jest jak niewidzialny tatuaż, który jest jak data ważności. Myślę, że takie jest nasze przeznaczenie, los, może Bóg o tym decyduje. Sartre ma rację, w tym wypadku zrzucam odpowiedzialność za śmierć. Ludzie zrzucają odpowiedzialność za cierpienie na Boga, chociaż czasem sami jesteśmy sobie winni. Moglibyśmy zastanawiać się, dlaczego cierpimy, dokładać słówka ciągnące się jak życiowe mądrości lub hasła reklamowe typu "cierpienie uszlachetnia", jednak często odpowiedzialność na cierpienie spada na Boga, do którego i tak później biegniemy z prośbami o pomoc. Oczywiście, trudno tutaj łączyć Boga i egzystencjalizm, bo jednak w egzystencjalizmie życie człowieka było męką, nie miał on autorytetu, więc ten Bóg staje się trochę jak kartonowa postać, która ma być winna, ma sobie stać po to, żebyśmy rzucali w nią gorycz i żal.
Z drugiej strony czy Bóg nie jest po to, żebyśmy włożyli w niego wszystkie zasady moralne? Tak, w tym wypadku staje się pojemny, a my usatysfakcjonowani. Przecież lepiej powiedzieć "religia tak mówi" niż "to jest moje zdanie i chcę, żeby właśnie tak było". Moralność, jednak jest chyba bardziej naszym kodeksem, który wbudowany w funkcje Boga, pomaga nam ukształtować się w nas samych. Ale to, że jestem katoliczką nie stawia mnie wyżej niż ateistę, bo on również ma swoje zasady, swój własny kodeks moralny.
Czy przypadkiem czasem nie jest tak, że chowamy się za Bogiem i religią? Łatwiej sądzić mając wielki argument. Myślę jednak, że Bóg jest trochę, przynajmniej dla mnie, kimś w rodzaju przyjaciela, a religia staje się drogowskazem. Czasem wydaje mi się, że Bóg nikogo nie odrzuca, to tylko zagorzała część wyznawców ustawia swoje reguły i chowa je w worku zwanym Bogiem...
Człowiek sam kształtuje swój los (nawet katolicyzm mówi o jego wolnej woli), więc my kształtujemy swoje "ja" i swój kodeks moralny. Wierzmy w Boga lub nie, ale nie zrzucajmy na niego odpowiedzialności za to, co my świadomie czynimy. A religia nie świadczy o tym, że możemy się wywyższać. Ranking najlepszych nie istnieje, hierarchia wyznań istnieje tylko w głowach pysznych, a my wszyscy leżymy na ziemi, na równym poziomie...
Szczerze, mogłabyś robić kazania xD
OdpowiedzUsuńobawiam się, że księża nie wpuściliby mnie na ambonę. Muszę swoją własną skonstruować.
OdpowiedzUsuń