czwartek, 29 marca 2012

"Kiedy jedynym dobrym ruchem jest brak ruchu"...

   Dziś post o filmie, który nie jest najnowszy (niestety kino nie zarobi na moich poglądach), a poza tym wiem, że istnieje grono ludzi, którzy uznają dzieło Jaco van Dormaela za dziwne lub powtarzające konwencję. Więc... zapraszam do mojego pokrętnego labiryntu myślowego.
    Kiedy dwoje ludzi się rozstaje najbardziej cierpią na tym dzieci. Niestety, rodzice często traktują swoje pociechy jak trofea porozwodowe lub w przypadku, gdy rozwodu nie ma, lecz są kłótnie, dzieci stoją na środku linii dwojga wrogów.  Czasem rodzice rozstają się pozostając w dobrych relacjach, jednak nie daje to lepszej wizji dla dzieci, które i tak czują się jak potłuczone filiżanki, których nie da się skleić. Zawsze pojawia się dylemat, którego z rodziców wybrać. Co może zrobić wtedy dziecko? Najchętniej pozostałoby w bezruchu, zamknęło się w sytuacji i schowało w przeszłej idylli.
Nemo Nobody ma lepszą sytuację, ponieważ w filmie Dormaela nie istnieje wybór ostateczny. Każdy z nas odczuwa pewien niedosyt, myśli że można było inaczej rozegrać jakąś sytuację. Właściwie czy nie byłoby miło mieć coś w rodzaju pilota do życia? Człowiek wybrałby opcję, a gdyby okazała się zła, nacisnął przycisk 'cofnij'. Ale życie raczej należy bardziej do gier strategicznych, gdzie decyzja zostawia niezmywalny ślad.
"Mr. Nobody" przypomina troszkę pudełko z tysiącem historyjek, widz w pewnym momencie może czuć się zmęczony, gdy te historie przeplatają się, żadna nie ma końca. Chronologia i czas wydaje się pojęciem względnym u Dormaela. Wszystko  przypomina mi troszkę maszynę losującą w kumulacji Lotto, gdzie pojawiają się liczby, a człowiek próbuje ogarnąć, dlaczego dzisiaj jest ich taka kombinacja a nie inna.

    Samo imię i nazwisko bohatera - Nemo Nobody- jest raczej wyolbrzymieniem nicości. Nobody (ang. nikt) ma takie samo znaczenie jak nemo (łac. nikt), co sprawia, że bohater wydaje się albo dość ekscentryczny (lub jego rodzice przy wyborze byli troszkę zmęczeni życiem i chcieli je pokolorować), albo widz ma z góry ustalone, że Nemo Nobody będzie przeciętnym człowiekiem, który nie odznacza się niczym szczególnym. Może jest w tym trochę racji, Nemo w każdej opowieści jest raczej szary, trochę bez życia, jakby wstawiony w historię jak kartonowa postać (mówię o postaci, a nie grze aktorskiej, która według mnie była dobra). Nawet gdy Nobody idzie podpalić swój samochód robi to ze spokojem.
Interesujące są naukowe wywody bohatera granego przez Jareda Leto, tzn. innymi słowy sam trick połączenia dwóch spraw jest ciekawy. To takie jakby podłączenie entertainmentu z próbą wtłoczenia komuś kropelki nauki.

   Świetnie w konwencję filmu wkomponowała się muzyka i efekty wizualne, np. spadająca kropla wody. Soundtrack składa się z kawałków starszych, typu "Where is my mind" Pixies, "Sweet dreams" Eurythmics czy piosenki "Mr. Sandman", która także pokazuje względność świata, ponieważ w filmie występują jej aż trzy wersje. Mówiąc o muzyce dodałabym jeszcze, że klimat filmu nadaje również muzyka skomponowana przez brata reżysera, Pierre'a van Dormaela.

    Mnie najbardziej w filmie kręci tajemnica, zagadka. Kiedy oglądałam "Mr. Nobody" zastanawiałam się, co będzie dalej. W pewnych momentach czułam znużenie, ale liczyłam na to, że koniec filmu da mi odpowiedź. I właściwie wydawało mi się, że tak jest, gdy stary Nemo powiedział, że świat jest wytworem wyobraźni dziewięciolatka, który musi wybrać czy chce zostać z matką czy z ojcem. Było to ciekawe złudzenie, bo jednak jeśli wczytasz się w film okazuje się, że niekoniecznie jest właśnie tak. Poza tym, przez ponad 2 godziny pojawiają się różne wizje jak mogłoby być. Może Nemo zginął w wypadku? Może utonął? Może został zamordowany? (jestem cyniczna, ale bawi mnie, kiedy bohater budzi się w wannie, a obok siedzi gość i po chwili strzela mu w głowę) A może stary Nemo, ostatni człowiek, który umrze (a właściwie powinien umrzeć) wszystko uknuł, wymyślił coś, co chciałby aby było prawdą?
"Mr. Nobody" jak mówiłam może okazać się dla niektórych stratą czasu, ale ja po tym filmie zastanawiam się czy czas w ogóle istnieje? Czy my istniejemy? A co jeśli jesteśmy np. bohaterami gry (coś w stylu The Sims?) i każdy nasz ruch to działanie kogoś ponad nami? Nie wydaje mi się, chociaż zrzucam sporo na los i przeznaczenie, ale wolną wolę mam ponad wszystkim. "Mr. Nobody" w pewnych momentach przypomina "Efekt motyla" oraz inne filmy fantastyczne, zahaczające o zakrzywienie rzeczywistości, ale jeśli ktoś chce poznać kolejną futurystyczną wizję i zastanowić się nad istnieniem lub nieistnieniem to wejdźcie w świat absurdalnego labiryntu powycinanych historii...

1 komentarz:

  1. Mogę Cię o coś prosić?
    Gdy umrę rozsypiesz moje prochy na marsie...

    OdpowiedzUsuń