Czasem czuję się jakbym żyła w e-świecie, co właściwie mnie przeraża. Nawet nałogowi palacze decydują się na rezygnację z uzależnienia od fajek stosując e-papierosa. To jeszcze nie wszystko, ponieważ właściwie elektroniczny świat zmienia także wartości. Chociaż czy to całkiem złe?
Coraz częściej spotykam się ze zjawiskiem poszukiwania w Internecie przyjaźni, miłości, kontaktów ze światem, a także seksu. Może to się niektórym wydawać okropne, ale... Czy kiedykolwiek dostaliście wiadomość na portalu społecznościowym czy komunikatorze internetowym z wiadomością lub zaproszeniem od nieznajomego? Większość zapewne tak, więc czy skusiliście się i rozpoczęliście przygodę? Rozumiem przypadki, gdzie mogło Was coś odrzucić (chociażby refleksja nad tym czy osoba proponuje Nam morze czy ma na myśli tekst w stylu "może się spotkamy" tylko trzeba znaleźć ten przekaz). Ale każdy ma swój gust, a Internet daje nam możliwość wyboru.
Ludzie, którzy poszukują jednej lub wielu opcji, z tych które podałam w pierwszym zdaniu akapitu, korzystają z serwisów randkowych. Właściwie mogę szczerze powiedzieć, że korzystali, ponieważ teraz takimi serwisami (zarówno uczuciowymi jak i seksualnymi) są portale społecznościowe. Bez wypełniania sterty niepotrzebnych kwestionariuszy, wystarczy zalogować się i wciągnąć w wir tysiąca twarzy Facebooka. Mamy możliwość wyboru, tzw. "lajki" interesującej osoby mogą zaświadczyć o wspólnych zainteresowaniach (muzyka, film, drużyna sportowa, autorytety a nawet zachowania i postawy - chyba, że są podane ironicznie), dodatkowo przeglądamy zdjęcia człowieka. A! i to co, wydaje się najlepsze, możemy liznąć wnętrza poprzez czyjeś wpisy (to daje marny, ale jednak jakiś, kontur człowieka). Dlaczego najlepsze? To proste, przykładowo długonoga piękność z rozchylonymi udami nie musi mieć koniecznie poglądów jak poszukujący facet (chyba, że przedmiotem zainteresowań jest mały numerek lub rozwój seksualnych fantazji). Jednak pamiętajmy przy tych "łowach" o tym, że druga osoba może być inna niż pokazuje wirtualne lustro. Anonimowość jest czarno-biała.
Jednak niektórzy szukają miłości, mają plany na związek, a nawet na małżeństwo. Brzmi poważnie, ale ludzie szukają kogoś, kto będzie bliski. Właściwie to takie poszukiwanie drugiego człowieka w Internecie jest zrozumiałe. W ciągu dnia biegniemy za czymś i brakuje czasu na normalną rozmowę, bliskość, a kiedy przychodzi wieczór w człowieku to pragnienie wyrywa się z wnętrza, przez skórę próbuje wydostać się żądza dotyku, a obok tylko puste ściany lub miauczący kot. I w tym momencie mamy dwie opcje, albo będziemy olewać potrzeby swojego ciała, albo zaczniemy szukać kogoś (niekoniecznie męża/żony ale chociażby przyjaciela/przyjaciółki). Ale co dalej?
Znów dwie możliwości. Mamy internetowy związek (i pewnie dajemy na Facebooku "zmienił/a status związku z wolny/a na w związku") albo internetowe poznanie przerzucamy na świat rzeczywisty i bez chowania się za monitorem wychodzimy ze wszystkimi zmysłami z sali anonimowości. Moim zdaniem opcja druga to lepsza perspektywa, bo jeśli związek jest tylko wirtualny to tak naprawdę być może zyskujemy więź emocjonalną z osobą po drugiej stronie, ale mówiąc że ją przytulamy tulimy monitor, a związek to także sfera cielesna. Ale nie krytykuję osób, które jednak upodobały sobie e-związki.
Internet to nie tylko miejsce romantyków szukających drugiej połówki. Nie czarujmy się, istnieje duża grupa osób, która wykorzystuje to cacko, by spełnić swoje seksualne fantazje. Właściwie to uzasadnione. Internet to źródło, które daje możliwość poznania wielu ludzi w jednej chwili. Użytkownicy są różnorodni, a czy ktokolwiek da nam pewność, że bez Internetu poznamy właśnie tego wyjątkowego człowieka? Internet też jej nie daje, ale zwiększa prawdopodobieństwo zawarcia znajomości z kimś magicznym, z kim być może nigdy byśmy się nie spotkali w rzeczywistości (chociażby z powodów odległości). Dlatego poszukiwanie partnerów seksualnych jest uzasadnione, Internet daje możliwość poznania kogoś, kto może nie ma tylu barier, co osoby w naszym środowisku, więc możemy zaspokajać swoje potrzeby kreatywniej niż zazwyczaj. Poza tym, przykładowo mężczyźni nie muszą obawiać się, że poznana sekspartnerka zaciągnie ich przed ołtarz.
Rozpoczęcie erotycznej podróży po internetowych zakamarkach prowadzi także do portali erotycznych, typu Redtube. Wystarczy kilka kliknięć i bez wychodzenia z domu można częściowo zaspokoić swoje potrzeby. Przykładowo, mężczyźni (korzystam z ich jako przykładu, ponieważ procentowo więcej mężczyzn przyznaje się do zaglądania na erotyczne portale) rezygnują z marnowania czasu na randki i wchodzą na strony porno czy erotyczne czaty, ponieważ nie muszą się martwić o erekcję czy przedwczesny wytrysk. Facet na takim portalu może znaleźć ucieleśnienie swoich seksualnych pragnień. W tej chwili chce urodziwej blondynki o bujnych kształtach? Wystarczy poszukać, kliknąć i ... gotowe.
Badania wskazują jednak, że często osobom, które korzystają z cyberseksu z nieznajomymi, trudniej zbudować stały związek. Dodatkowo, badanie przeprowadzone w Stanach Zjednoczonych wykazało, iż niektórzy z nich chorują na ciężka depresję lub odczuwają niewyjaśnione lęki. Dlatego nie zamykajmy się tylko i wyłącznie w wirtualnych przygodach.
To czy poszukujemy miłości, przyjaźni czy seksu w Internecie, nie świadczy o tym, że inni ludzie powinni nas odrzucać czy krytykować. Mamy prawo do własnego życia. Sądzę, że Internet pośrednio może pomóc, ale lepiej żebyśmy nie utknęli w samym świecie wirtualnych fotek i linków. Może lepiej połączyć dwa światy: internetowy i rzeczywisty?
Dziewczynka zapragnęła wyrażać swoje zdanie, freedom of speech robi swoje.
wtorek, 24 kwietnia 2012
piątek, 20 kwietnia 2012
Wirtualna Loża Szyderców.
Internet jest rajem dla osób, które chcą być kimś innym bez zobowiązań. W dzisiejszych czasach profile na portalach społecznościowych to okazja na wykreowanie swojego wizerunku. Istnieją osoby, które żyją w dość powszechny sposób, jednak ich profile urozmaicone są ciekawymi (niekoniecznie prawdziwymi) wpisami, zdjęciami czy wydarzeniami. W ten sposób rekompensują oni sobie niespełnione marzenia oraz próbują zyskać prowadzenie w rankingu popularności.
Niestety, internet daje pole do popisu nie tylko w tej kwestii, śmiem stwierdzić, że stał się on azylem dla kłamców, oszustów i uwielbiających anonimowość hejterów. Tych ostatnich znajdujemy wszędzie. Każda strona, na której istnieje możliwość komentowania oraz fora internetowe są pełne osób, które zawsze mają coś komuś za złe. Gdyby Ci ludzie potrafili powiedzieć wprost, oko w oko człowiekowi to, co potrafią w ciemnej jaskini wirtualnej krainy, wtedy okazałoby się, że w wiadomościach wciąż mówiłoby się o bójkach i tym, że ktoś komuś znów dał wpierdol, a cała Polska pokryta jest sinymi plamami na ciałach, złamaniami i krwią. Ale anonimowość daje im możliwość założenia maski i odgrywania roli lub pokazania rogów, które w realu ukrywa się skrzętnie przed ludzkimi oczyma. Być może przyczyną tego zjawiska jest przemęczenie i stres, nawarstwiająca się agresja wypływa pod palcami internautów. Ja w tym wypadku wolę jednak kupić sobie worek treningowy, z resztą mam to sama w planach...
Kreowanie wizerunku to niestety nie tylko oszustwa dotyczące własnej osoby. Na początku roku nagłośniono pewną sprawę. Dziennikarz został oszukany na Facebooku. O całej sprawie tutaj przeczytacie http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114883,11034799.html
jak widać prostota zakładania kont na portalach społecznościowych jest czasem przekleństwem. Wśród celebrytów także. Na owych portalach spotkać możemy wiele kont osób, które podszywają się pod znanych. Pewna osoba, która podszywała się w 2010 roku pod Maję Sablewską podała informację o tym, że Edyta Górniak złamała nogę i jest w szpitalu. Kiedy serwisy plotkarskie zaczęły układać sensacyjne artykuły w stylu "Co z karierą Edyty? Czy to już koniec?" wyszło na jaw, że prowadzony od kilku tygodni profil jest fałszywy. To jest tylko jeden przykład z całej masy, gdzie ludzie podszywają się pod celebrytów. Spotykam się dość często z takimi przypadkami. Przykładowo na Facebooku, ktoś założył fałszywe konto Joanny Brodzik, zyskując przy tym ok. 700 znajomych. Nie tylko portale społecznościowe są azylem dla oszustów, ale cały Internet. Nie zdziwcie się, jeśli kiedyś na Skype spotkacie np. "Czesława Mozila". To bardzo prawdopodobne, ponieważ pod niego również podszywają się osoby, które żerują na popularności. Z resztą wystarczy wpisać na portalu nasza-klasa i wyskoczy nam dużo odnalezionych "braci" wokalisty. Ludzie twierdzą, że podszywanie się daje uciechę i jest spowodowane zazdrością. Według mnie osoby, które podszywają się pod znaną osobę żerują na wypracowanym ciężko wizerunku i próbują sami na nim skorzystać lub... go zrujnować. Czasem podszywaczami są ludzie, którzy chcą schować się pod znaną
postacią, ale podszywają się również psychofani. Dlaczego to robią? Chęć podwyższenia swojego ego, pragnienie bycia kimś innym chociaż chwilę, a także powody już mniej psychologiczne, czyli oszustwa, szkody majątkowe (wyciąganie pieniędzy od ofiar), reklamowanie produktów i inne.
Podszywanie się (nie tylko pod osobę znaną) jest karalne. Wiąże się to z cyberprzemocą, innymi słowy podszywanie się jest formą stalkingu czyli nękania. W czerwcu 2011 weszła w życie poprawka do ustawy Kodeksu Karnego, zgodnie z którą cyberprzemoc i stalking uznano za czyny karalne. Pozwolę sobie zacytować:
"
Dlatego proponuję nie bawić się w Lożę Szyderców, a jeśli chcemy być jednym z nich to może po prostu pod własnym imieniem i nazwiskiem pokazujmy własne poglądy. Oczywiście, nie oznacza to, żeby skreślać wszystkich ludzi poznanych w Internecie, jednak pamiętajmy, że wśród nich istnieją też Ci, którzy kłamią. Maski na twarzach nie są do nas przytwierdzone do śmierci...
Niestety, internet daje pole do popisu nie tylko w tej kwestii, śmiem stwierdzić, że stał się on azylem dla kłamców, oszustów i uwielbiających anonimowość hejterów. Tych ostatnich znajdujemy wszędzie. Każda strona, na której istnieje możliwość komentowania oraz fora internetowe są pełne osób, które zawsze mają coś komuś za złe. Gdyby Ci ludzie potrafili powiedzieć wprost, oko w oko człowiekowi to, co potrafią w ciemnej jaskini wirtualnej krainy, wtedy okazałoby się, że w wiadomościach wciąż mówiłoby się o bójkach i tym, że ktoś komuś znów dał wpierdol, a cała Polska pokryta jest sinymi plamami na ciałach, złamaniami i krwią. Ale anonimowość daje im możliwość założenia maski i odgrywania roli lub pokazania rogów, które w realu ukrywa się skrzętnie przed ludzkimi oczyma. Być może przyczyną tego zjawiska jest przemęczenie i stres, nawarstwiająca się agresja wypływa pod palcami internautów. Ja w tym wypadku wolę jednak kupić sobie worek treningowy, z resztą mam to sama w planach...
Kreowanie wizerunku to niestety nie tylko oszustwa dotyczące własnej osoby. Na początku roku nagłośniono pewną sprawę. Dziennikarz został oszukany na Facebooku. O całej sprawie tutaj przeczytacie http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114883,11034799.html
jak widać prostota zakładania kont na portalach społecznościowych jest czasem przekleństwem. Wśród celebrytów także. Na owych portalach spotkać możemy wiele kont osób, które podszywają się pod znanych. Pewna osoba, która podszywała się w 2010 roku pod Maję Sablewską podała informację o tym, że Edyta Górniak złamała nogę i jest w szpitalu. Kiedy serwisy plotkarskie zaczęły układać sensacyjne artykuły w stylu "Co z karierą Edyty? Czy to już koniec?" wyszło na jaw, że prowadzony od kilku tygodni profil jest fałszywy. To jest tylko jeden przykład z całej masy, gdzie ludzie podszywają się pod celebrytów. Spotykam się dość często z takimi przypadkami. Przykładowo na Facebooku, ktoś założył fałszywe konto Joanny Brodzik, zyskując przy tym ok. 700 znajomych. Nie tylko portale społecznościowe są azylem dla oszustów, ale cały Internet. Nie zdziwcie się, jeśli kiedyś na Skype spotkacie np. "Czesława Mozila". To bardzo prawdopodobne, ponieważ pod niego również podszywają się osoby, które żerują na popularności. Z resztą wystarczy wpisać na portalu nasza-klasa i wyskoczy nam dużo odnalezionych "braci" wokalisty. Ludzie twierdzą, że podszywanie się daje uciechę i jest spowodowane zazdrością. Według mnie osoby, które podszywają się pod znaną osobę żerują na wypracowanym ciężko wizerunku i próbują sami na nim skorzystać lub... go zrujnować. Czasem podszywaczami są ludzie, którzy chcą schować się pod znaną
postacią, ale podszywają się również psychofani. Dlaczego to robią? Chęć podwyższenia swojego ego, pragnienie bycia kimś innym chociaż chwilę, a także powody już mniej psychologiczne, czyli oszustwa, szkody majątkowe (wyciąganie pieniędzy od ofiar), reklamowanie produktów i inne.
Podszywanie się (nie tylko pod osobę znaną) jest karalne. Wiąże się to z cyberprzemocą, innymi słowy podszywanie się jest formą stalkingu czyli nękania. W czerwcu 2011 weszła w życie poprawka do ustawy Kodeksu Karnego, zgodnie z którą cyberprzemoc i stalking uznano za czyny karalne. Pozwolę sobie zacytować:
"
- paragraf 1: Kto przez uporczywe nękanie innej osoby lub osoby jej najbliższej wzbudza u niej uzasadnione okolicznościami poczucie zagrożenia lub istotnie narusza jej prywatność, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.
- paragraf 2: Tej samej karze podlega, kto, podszywając się pod inną osobę, wykorzystuje jej wizerunek lub inne jej dane osobowe w celu wyrządzenia jej szkody majątkowej lub osobistej.
- paragraf 3: Jeżeli następstwem czynu określonego w § 1 lub 2 jest targnięcie się pokrzywdzonego na własne życie, sprawca podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10.
- paragraf 4: Ściganie przestępstwa określonego w § 1 lub 2 następuje na wniosek pokrzywdzonego."
środa, 18 kwietnia 2012
Zamieniłeś się miejscem, lecz nie zamieniłeś się życiem... To nie jest koniec.
Codziennie ktoś umiera, codziennie ktoś na świecie płacze po stracie i chociaż to smutne, kiedy umiera nam nieznany, obcy człowiek, podpięty pod jakieś konkretne imię i nazwisko, przechodzi nam przez myśl "dzięki Bogu, że to nikt z moich bliskich". Może i jest nam smutno, składamy kondolencje, ale ulga pozostaje. Egoistyczne, jednak prawdziwe. Na szali życia i śmierci zawsze będziemy walczyć o bliskich. Wniosek: nie chcemy nikogo stracić. Zbieramy chwile i chcemy gromadzić wszystkich bliskich nam ludzi wokół siebie, trzymać mocno, jak najmocniej, nie oddać. A gdyby istniała możliwość, gdyby człowiek mógł zatrzymać daną osobę, uratować, mieć pewność, że będzie na zawsze. A gdyby tak... zdążyć przed Panem Bogiem....
Czasem wydaje mi się, iż tak musi być. Mam wrażenie, że to odbywa się poza nami, to może ograniczające moją indywidualność złudzenie, jednak tatuaż, który nosimy ktoś nam musiał zrobić. Los, przeznaczenie, Bóg - istnieje coś poza nami. Coś, co karze Śmierci iść pod ten adres, do tego człowieka, właśnie tego dnia. To nie jest przypadek, że zamieniamy się miejscami, że mimo umiejętności toniemy, że tętniak pęka w tej a nie innej chwili. Mam wrażenie, że od urodzenia noszę na sobie niewidzialny tatuaż z datą końca. Właściwie każda osoba, którą mijam lub poznaję na swojej drodze, wszyscy mają ten cholerny tatuaż, niezmywalny z góry spisany koniec. Z drugiej strony, jeśli kiedyś spotkała Was sytuacja, że uczestniczyliście w sytuacji, której skutkiem była śmierć kogoś innego, a Wy przeżyliście to właśnie tak miało być. Tatuaż tej osoby, jej życie miało się skończyć właśnie wtedy, a Wy mieliście to przeżyć. Oczywiście, pojawiają się pytania "dlaczego ja żyję, a on/ona nie?", zaczyna istnieć poczucie winy, ale tak miało być. To nie jest Twoja wina, że zamieniłeś się miejscem, to nie jest tak, że przez Ciebie to się stało. Nawet gdybyś został w tym miejscu, Śmierć przyszłaby po tamtą osobę. Nie zmienisz przeznaczenia...
A kiedy człowiek odchodzi wydaje nam się, że świat się zawalił, dalsza egzystencja nie ma sensu. Właściwie istnieje coś, co możemy zrobić dla tego człowieka. Możemy żyć, najpełniej jak potrafimy, brać garściami chwile, korzystać z życia a przy tym nie odbierać chwil innym, nie krzywdzić innych. Ludzie tak naprawdę przestają być widzialni, tak naprawdę oni są obok nas ale też w naszych sercach. Być może kiedyś nasza pamięć przestanie działać jak powinna, ale oni zawsze będą w tym naszym pudełku z uczuciami, w gestach, dźwiękach, obrazach, uczuciach... A my spróbujmy wykorzystać ten czas, który nam pozostał. Nasza data ważności nie jest długoterminowa, dlatego nie chowajmy się w przeszłości, nie trwońmy czasu na wątpliwościach...
Czasem wydaje mi się, iż tak musi być. Mam wrażenie, że to odbywa się poza nami, to może ograniczające moją indywidualność złudzenie, jednak tatuaż, który nosimy ktoś nam musiał zrobić. Los, przeznaczenie, Bóg - istnieje coś poza nami. Coś, co karze Śmierci iść pod ten adres, do tego człowieka, właśnie tego dnia. To nie jest przypadek, że zamieniamy się miejscami, że mimo umiejętności toniemy, że tętniak pęka w tej a nie innej chwili. Mam wrażenie, że od urodzenia noszę na sobie niewidzialny tatuaż z datą końca. Właściwie każda osoba, którą mijam lub poznaję na swojej drodze, wszyscy mają ten cholerny tatuaż, niezmywalny z góry spisany koniec. Z drugiej strony, jeśli kiedyś spotkała Was sytuacja, że uczestniczyliście w sytuacji, której skutkiem była śmierć kogoś innego, a Wy przeżyliście to właśnie tak miało być. Tatuaż tej osoby, jej życie miało się skończyć właśnie wtedy, a Wy mieliście to przeżyć. Oczywiście, pojawiają się pytania "dlaczego ja żyję, a on/ona nie?", zaczyna istnieć poczucie winy, ale tak miało być. To nie jest Twoja wina, że zamieniłeś się miejscem, to nie jest tak, że przez Ciebie to się stało. Nawet gdybyś został w tym miejscu, Śmierć przyszłaby po tamtą osobę. Nie zmienisz przeznaczenia...
A kiedy człowiek odchodzi wydaje nam się, że świat się zawalił, dalsza egzystencja nie ma sensu. Właściwie istnieje coś, co możemy zrobić dla tego człowieka. Możemy żyć, najpełniej jak potrafimy, brać garściami chwile, korzystać z życia a przy tym nie odbierać chwil innym, nie krzywdzić innych. Ludzie tak naprawdę przestają być widzialni, tak naprawdę oni są obok nas ale też w naszych sercach. Być może kiedyś nasza pamięć przestanie działać jak powinna, ale oni zawsze będą w tym naszym pudełku z uczuciami, w gestach, dźwiękach, obrazach, uczuciach... A my spróbujmy wykorzystać ten czas, który nam pozostał. Nasza data ważności nie jest długoterminowa, dlatego nie chowajmy się w przeszłości, nie trwońmy czasu na wątpliwościach...
sobota, 14 kwietnia 2012
Ograniczenia istnieją tylko w Twojej głowie.
Czasem wydaje mi się, że sami sobie tworzymy ograniczenia. Zamykamy swoje marzenia w klatkach, patrzymy na nie i pragniemy. I co, całe życie tak? Jeśli tak ma wyglądać egzystencja na ziemi to nie warto żyć. Jesteśmy killerami, to przykre. Zabijamy siebie bardziej niż papierosami czy alkoholem, one chociaż dają jakąś wolność, jakiś chwilowy zastrzyk rozkoszy. Lekarze krzyczą, ale to my jesteśmy gorsi, bo przez uśmiercenie marzeń i chowanie pomysłów w szufladach umysłu (bez możliwości wyjścia do rzeczywistości) zabijamy to co w nas cenne czyli duszę i ten cały środek osobowościowy. Żyjemy, ale właściwie po co? Żeby spać, jeść, pracować? Tylko po to?
W niektórych przypadkach, ogromną rolę w zabijaniu marzeń ma brak motywacji i lenistwo. Droga nie jest krótka, a ludzie połykają czas w tabletkach, każdego rana dochodząc do wniosku, że znów stracili jeden dzień. Kiedyś obudzą się i pomyślą, że pora na walkę z czasem i zaczną szukać chwili na bieg do ogrodu marzeń, którego strażnik pozwoli tylko na przejście kilku metrów... Innymi słowy, czasem rzeczywistość nie pozwala nam się spełnić. To trochę tak, jakby balon chciał ulecieć do nieba, ale ktoś na końcu przywiązał mu duży kamień, który obciąża. Ale jesteśmy sobie winni, bo w głowie pewne receptory z tarczami wołają "nie masz czasu na to", "po co Ci to? masz tyle innych, WAŻNIEJSZYCH spraw". To wszystko bzdura.
Znam ludzi, którzy twierdzą "nie warto nigdzie wyjeżdżać, tracisz pieniądze tylko", "nie kupuj płyt, bo zbierze Ci się ich masa i będzie problem z przechowaniem", "nie idź na koncert, bo to nic Ci nie da". Bzdura.
B-Z-D-U-R-A. Ci ludzie zapamiętali słowa myślowych receptorów i uwierzyli, że życie nie polega na przeżywaniu chwili, celebrowaniu piękna i emocjach. A życie to przede wszystkim emocje.
Ograniczamy siebie nie tylko w kwestii marzeń, ale też ludzi. Człowieka często określa się po liczbie, po tym ile ma lat, ile mierzy, waży, jaki ma obwód talii czy długość penisa. To jest raczej nie fair. Gdzie w tym wszystkim jest człowiek naprawdę? Już kiedyś pisałam o etykietkowiczach, ale tutaj jest podobny schemat. Ludzie sami tworzą bariery, np. czy znajomość osób, między którymi jest duża różnica wieku jest z góry skazana na porażkę? Według mnie wszystko zależy od osobowości. Spotyka się często nie tylko same znajomości, ale nawet związki ludzi, których dzieli wiek, ale łączy uczucie. Jeśli patrzymy na ludzi i nie pozwalamy sobie na poznanie człowieka, bo jest za gruby, za chudy, zbyt niski czy za wysoki, za młody lub za stary to tak naprawdę ograniczamy samych siebie i odbieramy sobie możliwość poznania wyjątkowych osób.
Tak naprawdę żadna liczba nie ma znaczenia. Wiek nie daje dorosłości. Wzrost nie świadczy o wielkości itd.
Bawi mnie to, kiedy ludzie stwierdzają "ona nie wie nic o życiu, bo jest zbyt dziecinna", "nie wpuszczajcie jej na koncert, bo ogląda Króla Lwa". Tutaj pojawia się kwestia czy można być dzieckiem, kiedy inni uznają Cię za dorosłego? W ogóle kiedy zaczyna się dorosłość a kończy dzieciństwo? Czy początek dorosłości uśmierca dziecko w nas czy może skazuje świat czarów na wygnanie? Wydaje mi się, że jeśli zaczynamy żyć tylko tak jak karze dorosłość i niszczymy całkiem dzieciaka w sobie to okłamujemy samych siebie. Jeśli pragniemy, marzymy o czymś, ale czujemy, że dorosłość na to nie pozwala to zaczynamy więzić swoje prawdziwe "ja". Myślcie, co chcecie, ale ja pozostawię tego dzieciaka we mnie, nie zabiję i nie schowam. Najważniejsze to żyć w zgodzie ze sobą. A wstyd? Nie jest Ci wstyd Alu? Skądże, wstyd to tylko stan umysłu, który jest ograniczeniem. Dlatego niektóre bajki, puszczanie baniek mydlanych, czytanie Andersena pozostaje wciąż na liście rzeczy ulubionych.
Wiecie co? Życie polega na gromadzeniu chwil tak, żeby na koniec powiedzieć sobie, że się niczego nie żałuje. Nie musimy być od razu bardzo kolorowi, ale może od czasu do czasu wejść do świata czarów. Dla mnie magiczna Kraina Czarów nigdy nie zniknie. Zatem wyciągnijmy różdżki z szaf i próbujmy żyć tak, żeby nie chciało się umierać...
wtorek, 10 kwietnia 2012
Zostań Superbohaterem. Pozwól się odnaleźć bliźniakowi...
Jesteśmy świeżo po świętach. Jakby stereotypowo podejść do sprawy, oznacza to, że oczyszczeni z grzechów przywitaliśmy święta. No dobra, bez takich tekstów... Po prostu były święta, niektórzy celebrowali Zmartwychwstanie, a inni nie. Większość (bez względu na religijne upodobania) łączy obżeranie się i opijanie świątecznej okazji. So... peace and love! Ale dobra, wyjdźmy z oponki tłuszczowej...
Na świecie wciąż powstają filmy czy komiksy o nowych superbohaterach ratujących świat przed opresją i ... wciąż to się dobrze sprzedaje. Czemu? Proste, chcemy dojść do ideału, który nie istnieje. Wiadomo, marzy się szczęście, człowiek dąży do tego, żeby było jakoś lepiej. Ale może czasem poza czubkiem swojego nosa można spojrzeć gdzieś dalej?
Propozycja na dziś. Nie musimy mieć wielkich bicepsów i nadprzyrodzonych mocy, nie oznacza to, że jesteśmy słabi. Wokół ludzi mijanych na ulicy chowają się Superbohaterowie o wielkiej sile serca, tylko nie afiszują się na billboardach i nie jest o nich totalnie głośno.
Krew nie ma żadnego substytutu, zero zamienników, a wszyscy wiemy, że jest potrzebna. Znalazłam nawet informację, że średnio co minutę ktoś potrzebuje transfuzji krwi. To chyba coś znaczy, prawda? Najgorsze jednak w tym wszystkim jest to, że ludzie biegną i nie zwracają na to uwagi, a kiedyś może ich spotkać sytuacja, w której będą potrzebowali pomocy.
Potrzeba naprawdę niewiele, wystarczą chęci, a potem już idzie z górki. Byłoby cudownie, gdybyśmy ruszyli tyłki i mieli w nawyku oddawanie krwi...Rozumiem, niektóre panienki wolałyby, żeby Edward Cullen pokazał kiełki i skosztował ich czerwonej ambrozji, ale no cóż, on jest wegetarianinem... Rozumiem, niektórzy nie mogą ze względów zdrowotnych, ale istnieją też Ci, którzy nie interesują się losem innych bądź są leniwi lub tak zapracowani..
Fundacja DKMS Polska powstała w 2008 roku bazując na doświadczeniu Fundacji DKMS Niemcy. Głównym celem jest pomoc osobom chorym na białaczkę i inne schorzenia, które kwalifikują się do przeszczepu szpiku kostnego lub komórek krwiotwórczych krwi obwodowej. (wiem, ostatnia nazwa męczy, ale warto wspomnieć)
Informacja dla tych, którzy twierdzą, że szpik idzie tylko do Niemców. To nieprawda, DKMS Polska i Niemcy współpracują ze sobą, dzięki czemu mamy większą możliwość odnalezienia bliźniaka genetycznego. Wśród historii dawców na stronie internetowej zauważamy, że Fundacja pomaga wielu ludziom na świecie.
O DKMS zrobiło się głośno, gdy poszukiwano dawcy dla Adama Darskiego. Teraz dużo się mówi o Fundacji, ponieważ wśród potencjalnych dawców szpiku znaleźć możemy znanych, m.in. Artura Rojka, Anię Przybylską, Daniela Plińskiego, Gienka Loskę, Piotra Kraśko, Piotra Świerczewskiego itd.
W tym wypadku wykorzystanie sławy jest na serio ok, ponieważ kampania społeczna, która ma na celu pomóc ludziom i odnaleźć bliźniaka genetycznego, nie wykorzystuje naszych emocji dla tandetnego towaru, bo tutaj mówimy o czymś naprawdę ważnym.
Wszyscy słyszeliśmy o PCK, które również angażuje się w akcje krwiodawcze. Ale idąc tropem medialnego podniesienia wagi akcji krwiodawczej możemy dojść do Krewniaków, fundacji którą zareklamował Radosław Pazura. I tutaj mamy dokładnie sytuację, gdzie problem dotyka ludzi, a później pojawia się myśl, że trzeba pokazać ludziom, że można pomóc. W 2003 roku doszło do wypadku, w którym zginął aktor, model i piosenkarz Waldemar Goszcz. Wraz z nim jechał właśnie Radosław Pazura i Filip Siejka. Wśród innych znanych osób zaangażowanych w działania Krewniaków zaliczyć możemy m.in. Katarzynę Figurę, Krzysztofa Ibisza naszego polskiego Benjamina Buttona), Patrycję Markowską, Macieja Orłosia, Karola Strasburgera, Borysa Szyca czy Kubę Wesołowskiego.
Istnieje wiele innych organizacji, które angażują się w akcje krwiodawcze, dlatego pamiętajcie, że jeśli nawet Wy nie pojawiliście się w jakimś ośrodku, gdzie oddanie krwi jest możliwe to jeśli zobaczycie gdzieś specjalny autobus, w którym istnieje taka możliwość - skorzystajcie.
Podsumowując, każdy z nas, nieważne czy szary czy kolorowy, może być superbohaterem oddając troszeczkę siebie dla kogoś innego. Pokażmy, że mamy serce! To, nie powinno być słabością.
Dobrze Kiedy Masz Serce!
Na świecie wciąż powstają filmy czy komiksy o nowych superbohaterach ratujących świat przed opresją i ... wciąż to się dobrze sprzedaje. Czemu? Proste, chcemy dojść do ideału, który nie istnieje. Wiadomo, marzy się szczęście, człowiek dąży do tego, żeby było jakoś lepiej. Ale może czasem poza czubkiem swojego nosa można spojrzeć gdzieś dalej?
Propozycja na dziś. Nie musimy mieć wielkich bicepsów i nadprzyrodzonych mocy, nie oznacza to, że jesteśmy słabi. Wokół ludzi mijanych na ulicy chowają się Superbohaterowie o wielkiej sile serca, tylko nie afiszują się na billboardach i nie jest o nich totalnie głośno.
Krew nie ma żadnego substytutu, zero zamienników, a wszyscy wiemy, że jest potrzebna. Znalazłam nawet informację, że średnio co minutę ktoś potrzebuje transfuzji krwi. To chyba coś znaczy, prawda? Najgorsze jednak w tym wszystkim jest to, że ludzie biegną i nie zwracają na to uwagi, a kiedyś może ich spotkać sytuacja, w której będą potrzebowali pomocy.
Potrzeba naprawdę niewiele, wystarczą chęci, a potem już idzie z górki. Byłoby cudownie, gdybyśmy ruszyli tyłki i mieli w nawyku oddawanie krwi...Rozumiem, niektóre panienki wolałyby, żeby Edward Cullen pokazał kiełki i skosztował ich czerwonej ambrozji, ale no cóż, on jest wegetarianinem... Rozumiem, niektórzy nie mogą ze względów zdrowotnych, ale istnieją też Ci, którzy nie interesują się losem innych bądź są leniwi lub tak zapracowani..
Fundacja DKMS Polska powstała w 2008 roku bazując na doświadczeniu Fundacji DKMS Niemcy. Głównym celem jest pomoc osobom chorym na białaczkę i inne schorzenia, które kwalifikują się do przeszczepu szpiku kostnego lub komórek krwiotwórczych krwi obwodowej. (wiem, ostatnia nazwa męczy, ale warto wspomnieć)
Informacja dla tych, którzy twierdzą, że szpik idzie tylko do Niemców. To nieprawda, DKMS Polska i Niemcy współpracują ze sobą, dzięki czemu mamy większą możliwość odnalezienia bliźniaka genetycznego. Wśród historii dawców na stronie internetowej zauważamy, że Fundacja pomaga wielu ludziom na świecie.
O DKMS zrobiło się głośno, gdy poszukiwano dawcy dla Adama Darskiego. Teraz dużo się mówi o Fundacji, ponieważ wśród potencjalnych dawców szpiku znaleźć możemy znanych, m.in. Artura Rojka, Anię Przybylską, Daniela Plińskiego, Gienka Loskę, Piotra Kraśko, Piotra Świerczewskiego itd.
W tym wypadku wykorzystanie sławy jest na serio ok, ponieważ kampania społeczna, która ma na celu pomóc ludziom i odnaleźć bliźniaka genetycznego, nie wykorzystuje naszych emocji dla tandetnego towaru, bo tutaj mówimy o czymś naprawdę ważnym.
Wszyscy słyszeliśmy o PCK, które również angażuje się w akcje krwiodawcze. Ale idąc tropem medialnego podniesienia wagi akcji krwiodawczej możemy dojść do Krewniaków, fundacji którą zareklamował Radosław Pazura. I tutaj mamy dokładnie sytuację, gdzie problem dotyka ludzi, a później pojawia się myśl, że trzeba pokazać ludziom, że można pomóc. W 2003 roku doszło do wypadku, w którym zginął aktor, model i piosenkarz Waldemar Goszcz. Wraz z nim jechał właśnie Radosław Pazura i Filip Siejka. Wśród innych znanych osób zaangażowanych w działania Krewniaków zaliczyć możemy m.in. Katarzynę Figurę, Krzysztofa Ibisza naszego polskiego Benjamina Buttona), Patrycję Markowską, Macieja Orłosia, Karola Strasburgera, Borysa Szyca czy Kubę Wesołowskiego.
Istnieje wiele innych organizacji, które angażują się w akcje krwiodawcze, dlatego pamiętajcie, że jeśli nawet Wy nie pojawiliście się w jakimś ośrodku, gdzie oddanie krwi jest możliwe to jeśli zobaczycie gdzieś specjalny autobus, w którym istnieje taka możliwość - skorzystajcie.
Podsumowując, każdy z nas, nieważne czy szary czy kolorowy, może być superbohaterem oddając troszeczkę siebie dla kogoś innego. Pokażmy, że mamy serce! To, nie powinno być słabością.
Dobrze Kiedy Masz Serce!
poniedziałek, 2 kwietnia 2012
Nie jesteśmy żaroodporni chociaż jesteśmy szklani.
Pamiętam "Przedwiośnie" Żeromskiego, pewnie dlatego, że je lubiłam. Bohater był zagubionym młodym facetem, który trochę kusił, trochę błądził. Ale szedł pod prąd, popełniał błędy i właściwie jako jedyny wśród bohaterów literackich swoją jedną decyzją wyprowadził mnie z równowagi, odłożyłam książkę i zaczęłam bunt. Miałam nie czytać (egoistycznie lubię jak coś dzieje się tak jak ja chcę), ale pomyślałam "może ktoś go kopnie w dupę? a to trzeba poczytać, poczekać". Miałam rację. No! Ale nie o tym, porecenzuję Żeromskiego kiedyś.
Żeromski skorzystał tam z określenia "szklane domy", co wiązało się z nowoczesnością, ale później też z pewną wizją, która była w głowie a nie w rzeczywistości. Dla mnie wszystko, co szklane kojarzy się z kruchością. Dla mnie szklany jest człowiek. Wszyscy nawet gdybyśmy udawali, że zrobiono nas ze szkła żaroodpornego, to jednak jakieś słowa czy sytuacje wpływają na nas, rozsypujemy się i nawet to żaroodporne szkło płacze... Poza tym coś zawsze nami targa, nie tylko nieszczęścia, ale także namiętności. Wszyscy upadamy, ale istotą życia jest podnosić się i iść dalej. Anna Kamieńska mówiła: "Masz prawo do płaczu. A potem wstań i walcz o następny dzień".
Przykładów jest całe mnóstwo. Z polskich realiów chociażby Monika Kuszyńska, która teraz pojawiła się w programie "Bitwa na głosy". Mimo iż nie darzę programu sympatią, bo nie wpada w moją konwencję rozrywki to jednak cieszę się z obecności Moniki Kuszyńskiej, ponieważ po wypadku potrafiła się otrząsnąć, próbuje coś osiągnąć. Janek Mela, wszystkim znany młody chłopak, który w ciągu roku zdobył oba bieguny. (w wyniku porażenia prądem stracił podudzie i przedramię) . Albo Fran Drescher (niania z "Pomocy Domowej"). W 1985 roku grupa bandytów obezwładniła jej męża i na jego oczach zgwałcono Drescher i jej przyjaciółkę. Kobieta musiała skorzystać z pomocy psychoterapeutów, by później powstać. Od 1993 roku grała główną rolę w serialu komediowym "Pomoc domowa" i robiła to genialnie. Następnie Nick Vujicic - mężczyzna, który urodził się bez nóg i rąk. Większość ludzi nie widziałaby swojej egzystencji w takim stanie, a on wręcz swoją przypadłość zaczął traktować jak dar i teraz jest dla wielu ludzi jak guru, prowadzi seminaria motywacyjne. Istotą życia jest to, żeby powstać, podnieść się nawet po największym upadku. Przecież Krzysztof Kolberger walczył z chorobą kilkanaście lat, a mimo to życie okazało się dla niego wartością nadrzędną, o którą warto walczyć. Bo chyba tak właśnie jest, że skoro dał nam ktoś życie to zróbmy z nim coś, możemy je nawet spieprzyć, ale zróbmy coś! Bo takie siedzenie na tyłku całe życie ani bez ryzyka, ani bez uczuć i emocji, takie siedzenie i spanie, czekanie na śmierć to trochę marnotrawstwo chwili.
Z drugiej strony cierpienie nas kształtuje, w pewien sposób, uczy patrzeć na coś zupełnie inaczej, czasem jest czymś na kształt znaku STOP. Bawimy się życiem, świat leży u naszych stóp i nagle...wszystko się wali. Kolory znikają, bez stopniowej funkcji odbarwiania, po prostu nagle jakaś kłoda spada nam na drogę i albo się przewracamy, albo stoimy, albo przeskakujemy. Ale jedno jest pewne, ta kłoda nas w pewien sposób stopuje. Nie chcę, by brzmiało to cynicznie, ale z cierpienia czasem powstają cudowne dzieła. Chyba każdy z nas zna chociażby "Tears in heaven", które zostało napisane po śmierci synka Erica Claptona. Polonistki wielbią przekazywać nam apogeum rozpaczy Kochanowskiego w "Trenach" (renesansowy guru zaliczył upadek, mimo wszelkich wcześniejszych dobrych rad)..
Dobrze jest mieć takie miejsce, które można nazwać domem. Chyba dom spełnia w naszym życiu funkcję fortecy, miejsca, które w czasie upadku jest jedynym azylem przed ludźmi i mimo że potwory w naszych głowach istnieją dalej, nawet na terenie tego zamczyska to jednak potrzebujemy go. Dom to słowo, które zazwyczaj wiążemy z miejscem zamieszkania naszych rodziców lub z naszym miejscem zamieszkania, ale dom to mogą być także inne budynki albo nawet miejsca, parki, place zabaw, góry, morza, łąki - po prostu każde miejsce, do którego chcemy wracać.
Dom to też są ludzie. Ludzi właściwie też potrzebujemy. Żeby był dom musi być też ciepło innych ludzi, chociaż mała iskierka typu uśmiech na ulicy. Mówi się nawet, że żyjemy w społeczeństwie. A może po prostu zwyczajnie potrzebujemy czasem więcej niż tylko własnego odbicia? Może w pustym mieszkaniu chcemy usłyszeć coś innego niż tylko nasz własny głos, płacz, szept, krzyk? Przecież jeden wariat drugiego trochę zrozumie...
Żeromski skorzystał tam z określenia "szklane domy", co wiązało się z nowoczesnością, ale później też z pewną wizją, która była w głowie a nie w rzeczywistości. Dla mnie wszystko, co szklane kojarzy się z kruchością. Dla mnie szklany jest człowiek. Wszyscy nawet gdybyśmy udawali, że zrobiono nas ze szkła żaroodpornego, to jednak jakieś słowa czy sytuacje wpływają na nas, rozsypujemy się i nawet to żaroodporne szkło płacze... Poza tym coś zawsze nami targa, nie tylko nieszczęścia, ale także namiętności. Wszyscy upadamy, ale istotą życia jest podnosić się i iść dalej. Anna Kamieńska mówiła: "Masz prawo do płaczu. A potem wstań i walcz o następny dzień".
Przykładów jest całe mnóstwo. Z polskich realiów chociażby Monika Kuszyńska, która teraz pojawiła się w programie "Bitwa na głosy". Mimo iż nie darzę programu sympatią, bo nie wpada w moją konwencję rozrywki to jednak cieszę się z obecności Moniki Kuszyńskiej, ponieważ po wypadku potrafiła się otrząsnąć, próbuje coś osiągnąć. Janek Mela, wszystkim znany młody chłopak, który w ciągu roku zdobył oba bieguny. (w wyniku porażenia prądem stracił podudzie i przedramię) . Albo Fran Drescher (niania z "Pomocy Domowej"). W 1985 roku grupa bandytów obezwładniła jej męża i na jego oczach zgwałcono Drescher i jej przyjaciółkę. Kobieta musiała skorzystać z pomocy psychoterapeutów, by później powstać. Od 1993 roku grała główną rolę w serialu komediowym "Pomoc domowa" i robiła to genialnie. Następnie Nick Vujicic - mężczyzna, który urodził się bez nóg i rąk. Większość ludzi nie widziałaby swojej egzystencji w takim stanie, a on wręcz swoją przypadłość zaczął traktować jak dar i teraz jest dla wielu ludzi jak guru, prowadzi seminaria motywacyjne. Istotą życia jest to, żeby powstać, podnieść się nawet po największym upadku. Przecież Krzysztof Kolberger walczył z chorobą kilkanaście lat, a mimo to życie okazało się dla niego wartością nadrzędną, o którą warto walczyć. Bo chyba tak właśnie jest, że skoro dał nam ktoś życie to zróbmy z nim coś, możemy je nawet spieprzyć, ale zróbmy coś! Bo takie siedzenie na tyłku całe życie ani bez ryzyka, ani bez uczuć i emocji, takie siedzenie i spanie, czekanie na śmierć to trochę marnotrawstwo chwili.
Z drugiej strony cierpienie nas kształtuje, w pewien sposób, uczy patrzeć na coś zupełnie inaczej, czasem jest czymś na kształt znaku STOP. Bawimy się życiem, świat leży u naszych stóp i nagle...wszystko się wali. Kolory znikają, bez stopniowej funkcji odbarwiania, po prostu nagle jakaś kłoda spada nam na drogę i albo się przewracamy, albo stoimy, albo przeskakujemy. Ale jedno jest pewne, ta kłoda nas w pewien sposób stopuje. Nie chcę, by brzmiało to cynicznie, ale z cierpienia czasem powstają cudowne dzieła. Chyba każdy z nas zna chociażby "Tears in heaven", które zostało napisane po śmierci synka Erica Claptona. Polonistki wielbią przekazywać nam apogeum rozpaczy Kochanowskiego w "Trenach" (renesansowy guru zaliczył upadek, mimo wszelkich wcześniejszych dobrych rad)..
Dobrze jest mieć takie miejsce, które można nazwać domem. Chyba dom spełnia w naszym życiu funkcję fortecy, miejsca, które w czasie upadku jest jedynym azylem przed ludźmi i mimo że potwory w naszych głowach istnieją dalej, nawet na terenie tego zamczyska to jednak potrzebujemy go. Dom to słowo, które zazwyczaj wiążemy z miejscem zamieszkania naszych rodziców lub z naszym miejscem zamieszkania, ale dom to mogą być także inne budynki albo nawet miejsca, parki, place zabaw, góry, morza, łąki - po prostu każde miejsce, do którego chcemy wracać.
Dom to też są ludzie. Ludzi właściwie też potrzebujemy. Żeby był dom musi być też ciepło innych ludzi, chociaż mała iskierka typu uśmiech na ulicy. Mówi się nawet, że żyjemy w społeczeństwie. A może po prostu zwyczajnie potrzebujemy czasem więcej niż tylko własnego odbicia? Może w pustym mieszkaniu chcemy usłyszeć coś innego niż tylko nasz własny głos, płacz, szept, krzyk? Przecież jeden wariat drugiego trochę zrozumie...
Subskrybuj:
Posty (Atom)